poniedziałek, 16 grudnia 2013

Nie z tego świata

Nawet po moich wpisach widać, że doba ma 100 godzin. Ostatni zresztą był tak samo długi (i nieco nudny).

Zauważam jednak, że nie tylko my możemy pochwalić się tak rozwlekłym dniem. Większość aktywnych piszących blogi tak ma. 

Pamiętam jak w okolicach początku października, kiedy to wszyscy mieli za sobą starty w jesiennych maratonach, triathlonach, Biegach imienia Lekkoatlety-którego-nikt-nie-zna itd., pojawiły się hurtem wpisy o roztrenowaniu. Wszystko fajnie i pięknie, ale jeśli pisze się o minimum dwutygodniowym odpoczynku od biegania, to słabo wygląda po kilku dniach status na FB z informacją o ostatnim długim wybieganiu... Śmierdzi powielaniem konwencjonalnych tematów i hipokryzją na kilometr.

Okazuje się, że profesjonalni blogerzy biegacze amatorzy partycypują w kilku równoległych światach. Ich doba trwa zdecydowanie dłużej niż 24 godziny, ponieważ mają czas by:

  • 6 razy w tygodniu katować się treningiem biegowym (z obowiązkowym długim wybieganiem w niedzielę)
  • popływać na basenie, skoro wspólnie ustaliliśmy, że przecież basen jest ZDROWY
  • porozciągać się minimum 30 minut przed i 30 minut po treningu
  • wzmocnić mięśnie ćwiczeniami siłowymi
  • pojeździć na rowerze (no bo przecież uda...)
  • w sumie joga przynajmniej raz w tygodniu nie jest złym pomysłem...
Stąd mój wniosek: wszyscy sportowcy amatorzy są z KOSMOSU i to nie z planety Ziemi, lecz tych położonych bliżej Słońca i to tam dokonują tych wszystkich wyczynów, której później opisują.


Ta ich odmienność mnie intryguje i przeraża zarazem, podobnie jak wiele motywujących wpisów na różnego rodzaju stronach internetowych i facebookowych fan page'ach dotyczących fitnessu czy biegania. Kiedy czytam albo słucham tych wypocin, zawsze zastanawiam się czy autorzy zakładają, że ludzie zainteresowaniami aktywnością fizyczną są intelektualnymi niedorozwojami? 



P. S. Ja na razie nie jestem Nie-z-tej-Ziemi, a Ty?

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Kolano kinomana

Kamil, nasz potencjalny czytelnik (tak, na razie mamy tylko potencjalnych czytelników) już się zorientował, że nasza doba ma 100 godzin... Jeśli do tego wszystkiego o czym pisaliśmy dodamy rzeczy podstawowe jak: czytanie poezji, śpiew, wizyty w teatrze i na różnorakich wernisażach, to inaczej się nie da. Dobrze, że przynajmniej myjemy się tylko raz na tydzień! 

Skupmy się więc może na tym, co zapewnia nam kontuzje, czyli bieganiu.

Dziś całkiem przypadkowo odwiedziłem lekarza ortopedę, który na moje bolące kolano zalecił 5 razy dziennie smarowanie maścią, 4 razy dziennie okładanie przez 15 min zimnym okładem, ćwiczenia wzmacniające mięśnie i obowiązkowo rozciąganie. Bardzo mnie to ucieszyło, bo oczywiście nie mam co robić w pracy i na pewno znajdę czas i sposób na zimne okłady. 
Do tego wszystkiego przydałby się basen. Basen jak każdy wie jest dobry na wszystko. Jest tysiące artykułów o tym dlaczego powinno się biegać w takich a nie innych butach, na takiej a nie innej powierzchni, jeść takie a takie potrawy ale o basenie nikt nie pisze. Bo i po co?! To jest OCZYWISTE że jest zdrowy! Swoją drogą czytając tekst o moim "konflikcie udowo-rzepkowym" natrafiłem na pojęcie "kolano kinomana"! Przysięgam, że gdzieś widziałem pojęcie "kolano pływaka"...  Mój szanowny lekarz polecił też rower. Jak bym przypadkiem miał za dużo czasu. 

Oprócz zaleconych aktywności chciałbym jednak coś pobiegać, miałem zamiar też raz w tygodniu chodzić na saunę, gotować sobie zdrowe posiłki do pracy, aby nie lądować w Macu w pobliskiej galerii handlowej i spać 8 godzin dziennie, bo zdrowy sen to podstawa. 
Nie sposób z czegoś zrezygnować. Już zrezygnowałem z jednej aktywności, która nie poprawia moich wyników sportowych - z codziennej kąpieli.





środa, 20 listopada 2013

Wspinanie. Bieganie. Biegówki. Zima

Obrazek mówi w takim razie wszystko. Obiecuję, że już więcej nie będę dogadywał Ci w tej kwestii :). No chyba, że nie przestaniesz twierdzić, że mój przytrzaśnięty palec to tylko wymówka. Czyli zachowujemy status quo.

Z nowości sprzętowych mogę pochwalić się zakupem pierwszej własnej uprzęży wspinaczkowej. Nie planowałem zakupów właśnie teraz, ale trafiła się niezła promocja na skalnik.pl w ramach której kupując 3 rzeczy płacisz za 2. Z. doposażył się w szpej, a ja skorzystałem, bo uprząż Lhotse Mercy nabyłem za zawrotną sumę oscylującą wokół 70 PLN. 
Jak pojedziemy w trójkę, to 2 uprzęże zupełnie nam wystarczą. Gdybyś tylko wkręcił się we wspinaczkę, to pamiętaj o tej promocji, bo pojawia się na ich stronie co jakiś czas (teraz kończy się 30 listopada). 
A odnośnie produktów polskiej firmy Lhotse, to robią całkiem przyzwoity sprzęt, który na moim poziomie w zupełności wystarczy, a co najważniejsze ich uprzęże mają wszystkie potrzebne atesty. Ostatnio miałem pożyczony od znajomego model Lhotse Verdon i wszystko było jak najbardziej w porządku.

Robi się coraz zimniej... Spokojnie nie zamierzam przeprowadzać testu odzieży do biegania jesienią/zimą czy też radzić jak należy wyśmienicie ubrać się w taką pogodę tylko po prostu napisać o nartach biegowych.
Pod koniec sezonu zimowego udało nam się wyskoczyć na Kubalonkę (niedaleko Wisły), gdzie znajduje się chyba jeden z najlepiej przygotowanych ośrodków do narciarstwa biegowego w regionie (szczegóły tutaj i tutaj). Dość dużo tras o różnym stopniu trudności dostępnych bezpłatnie, wypożyczalnia nart biegowych zaraz obok (nie pamiętam ile płaciłem, ale chyba nie więcej niż 45 PLN) i naprzeciwko ośrodka jakaś karczma. No i odległość z Tarnowskich Gór nie za duża, bo w ciągu ok. 1,5 godziny można tam dotrzeć. Poniżej kilka zdjęć z debiutanckiego wyjazdu (swoją drogą, dużo tych debiutów w tym roku zaliczyłem).







Fakt, że trzeba wtedy zagospodarować sobie cały dzień na taki wyjazd, co nawiasem mówiąc nie jest złą opcją na sobotę, niedzielę czy nawet weekend, bo przecież w Istebnej za niewygórowaną kwotę można wynająć jakąś kwaterę. Gdybyś był chętny na coś takiego, to nie ma żadnego problemu. Poza jednym - musi być śnieg.
Jest jeszcze alternatywa, która wydaje się niezłym kompromisem, czyli "wyprawa" do Radzionkowa na Księżą Górę, gdzie też są przygotowane ślady do jeżdżenia stylem klasycznym i, co najważniejsze, wypożyczalnia sprzętu (10 PLN za godzinę). Wydaje mi się, że 3 godziny w tempie rekreacyjnym wystarczą, a w przypadku większej intensywności nawet krócej.
Przyznasz, że brzmi zachęcająco jako odmiana dla zimowych długich weekendowych wybiegań? Fakt, żaden z nas Justyną Kowalczyk nie zostanie, ale zawsze możemy się dobrze bawić i porządnie zmęczyć. W porównaniu do samego biegania, narty biegowe angażują większą grupę mięśni. Mnie po pierwszym  wyjeździe najbardziej bolały ręce, ramiona i klatka piersiowa.

A odnośnie wybiegań, to mega się cieszę, że w przyszły weekend odwiedzimy Was w Warszawie. Liczę, że żadne kostki/kolana/biodra i inne części ciała, które mógłbyś do tego czasu sobie uszkodzić, nie przeszkodzą nam we wspólnej przebieżce po okolicach :).

piątek, 8 listopada 2013

Mini trasa wokół Kopca

Kamilu, ja po prostu jestem trochę starszy niż Ty i nie mam tyle czasu na realizację wszystkich pomysłów... Więc nie chodzi tu o "napalanie" jak to raczyłeś ująć... Ktoś po prostu doradził mi pośpiech...


A Silesia Marathon również znajduje się w moim kalendarzu... Będę tam tylko po to, abyś nie przybiegł na metę ostatni!

Gratuluję wyprawy w skałki. Ten przytrzaśnięty palec trafił Ci się jak ślepej kurzę ziarnko! Masz na co zwalić. W przyszłym roku bardzo chętnie do Was dołączę. Obiecuje też znaleźć jakąś wymówkę ;)

Ja z kolei w ubiegły weekend wybrałem się przetestować nowo odkrytą trasę rowerową. Jest to kilka ścieżek w okół Kopca Powstania Warszawskiego. Bardziej są one pod freeride, który tak naprawdę nie jest dla mnie, niż pod zjazd. Trochę jednak pojeździć można. Pojeździć to w tym wypadku znaczy zjechać w dół w ciągu 1-2 min i kilka minut podjeżdżać :) Jest to na pewno całkiem fajne urozmaicenie w stosunku do płaskich powierzchni Stolicy. Prędkość też można rozwinąć całkiem sensowną.

Jak już zakończę przerwę w bieganiu na pewno wybiorę się tam na podbiegi. Będzie to mała namiastka gór. Na pewno ciekawsze miejsce niż Warszawska Agrykola. Agrykola ma jednak ten plus, że po zmroku względnie coś tam widać a Kopca po zmroku nikomu nie polecam - po prostu jest ciemno...

Dla zainteresowanych link do lokalizacji TUTAJ.

No i kilka zdjęć... Nie tak wspaniałych jak Twoje Kamil ale jednak...
Jakoś nie widać na nich żeby było bardzo stromo ale zapewniam że z chwilami jest... Nie z wszystkich górek zjechałem... ale to pewnie przez to że jestem po prostu cieniasem :)






poniedziałek, 4 listopada 2013

Jest mniej więcej tak jak mówisz

O naszych planach biegowych cały czas pamiętam i nie zamierzam ich porzucać. Bynajmniej! ;)

Rzeźnik w dalszej perspektywie jak najbardziej, a w przyszłym roku oczywiście maraton. Ja się tak nie napalam jak Ty i spokojnie przygotuję się do jesiennego Silesia Marathonu.

Wyjątkowo muszę się z Tobą zgodzić: od wspinania kondychy nie zbuduję. Siłę już tak. I o to również w tym wszystkim chodzi, bo regularne wizyty w lokalnej siłowni z karnetem w ręku nie trafiają do mnie w ogóle. A wiesz przecież, że od biegania kondycja wzrasta, ale siła i mięśnie już niekoniecznie. 

Na razie ciągnę wiele srok za ogony. Nie wiem na co położyć największy akcent; jak rozłożyć proporcje treningów. Bieganie wysuwa się na główny plan, ale nie zamierzam zamykać się tylko w ramach szybszego przebierania nogami po mniej lub bardziej płaskich powierzchniach. 

A wspinanie jara mnie niesamowicie, chociaż byłem w skałkach dopiero 3 razy. Pojadę teraz grubo truizmem, ale taka jest prawda: Jak w życiu, czasami wystarczy chwila rozmowy, działania itd., by wiedzieć, że to jest właśnie TO. Swoją drogą, do Ciebie musiałem się stopniowo przekonywać, jednak chyba się udało.

W ostatnią sobotę udaliśmy się ze Z. w znane wszystkim wspinaczom Rzędkowickie Skały, gdzie oprócz trudniejszych dróg, wymagających większego doświadczenia, można znaleźć też łatwiejsze, wycenione na 4 lub 5. Mimo wszystko, są one dla mnie bardzo wymagające. Szczególnie, że dzień wcześniej przytrzasnąłem sobie drzwiami palec wskazujący lewej ręki. Może się wydawać, że zostają jeszcze cztery do użycia. Niestety, dyskomfort jest duży i podświadomie odciążałem całą łapę. Domyślasz się, że nie był to wspin życia, ale i tak warto było. Pewnie przez całą sobotę za dużo bym nie zrobił. Najważniejsze jednak, że dokuczliwy ból nie przeszkadza w bieganiu, co sprawdziłem wczoraj.

Teraz moje wszelkie sportowe plany zakupowe krążą wokół uprzęży, butów wspinaczkowych, przyrządów asekuracyjnych, ekspresów i karabinków. Początkujący osobnik powinien właśnie zaopatrzyć się w uprząż (wystarczające są te w cenie do 150 złotych, np. Lhotse Buoux), buty (ok. 200 złotych trzeba mieć) i przyrząd asekuracyjny z karabinkiem (np. z Climbing Technology za ok. 80 złotych). Reszta uzależniona jest od tego, co za sprzęt posiada nasz kompan. W innym wypadku z kilku pozornie niedrogich rzeczy robi się spora suma uszczuplająca portfel.

A myśli odnośnie aktywności również oscylują wokół jednego. Właśnie TEGO. Laik taki jak ja na plenerowe wspiny musi poczekać do wiosny, ale zostają jeszcze sztuczne ścianki, do których muszę przekonać mojego "Mentora". A znasz go przecież dobrze i wiesz, że trudny z niego zawodnik.

P. S. Jeszcze zobaczymy kto kogo będzie holował w Bieszczadach :)

Poniżej kilka zdjęć z poprzedniego wyjazdu weekendowego w Jurę, okolice Góry Zborów.

Ten portret to kwintesencja mojego
charakteru.Tak po prostu wyglądam.
Nawet gdy jestem zadowolony
Wyglądam trochę jak Robin Hood,
ale tutaj uczyłem się robić węzeł,
tzw. "ósemkę" 
Jak na początkującego przystało,
wspinam się "na wędkę".
Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!



sobota, 2 listopada 2013

Plany większe i mniejsze

Przyznam, że trochę mnie ten Twój "climbing" martwi... Nie żebym martwił się, że coś Ci się stanie! Bynajmniej!
Obawiam się, że za chwilę będziesz mi mówił o zdobywaniu ścian a zapomnisz, że jednym z naszych planów jest start w Biegu Rzeźnika! Wisząc na linie kondychy do niego nie zbudujesz i na Rzeźniku będę musiał ciągnąć Cię za sobą... ale ok... Truł nie będę, bo właściwie to ja od kilku tygodni mam małą przerwę w bieganiu, a Ty jakieś tam kilometry robisz...
Wymówek mam kilka.
Pierwsza to okres przejściowy bardziej znany pod hasłem "roztrenowanie". Wszystkim, których interesuje po co robić kilku tygodniową przerwę od treningów, polecam artykuł na stronie Akademii Triathlonu. Jest krótko i na temat.
Druga wymówka to właściwie nie wymówka a główny powód... Dwa tygodnie po tym jak świętowaliśmy nasz pierwszy start w półmaratonie wybrałem się na rower. Właściwie nie jeżdżąc od dawna, spędziłem na nim 3 godziny dość intensywnie pedałując. Dzień później moje kostki dały mi do zrozumienia, że nie było to zbyt rozsądne. Siła w nogach była a kostki, jednak pracując w innych zakresach niż podczas biegania, nie były na to przygotowane. Teraz muszę to odchorować, trochę pauzując.
Żeby było jeszcze ciekawiej dwa dni temu zgłosiłem się do Orlen Maratonu 2014. Kostki nie mają wyboru - muszą się wyleczyć...

czwartek, 31 października 2013

Post mortem. Gusła i duchy

Skoro przywołałeś mnie do tablicy, nie pozostaje mi nic innego jak odnieść się do Twojego posta.

Daleko mi jeszcze do fryderykowego "weltschmerzu", a powód wzmożonej aktywności zawdzięczam bólowi w okolicy lędźwiowo-krzyżowej, który pojawił się jakieś 4 lata temu. Tak to jest jak się za dużo czasu przy książkach i komputerze siedziało. Sam pewnie coś o tym wiesz...

Już Grecy mówili o potrzebie zachowania balansu między sferą umysłową i fizyczną. W zdrowym ciele zdrowy duch mawiali klasycy, a chłopaki z MLH zwracają uwagę jakie duchy lubimy najbardziej (nie wiem czy widzisz, ale temat przed międzygrobową rewią mody jak najbardziej na czasie). Otóż zagraniczne:
Aby uzyskać takiego ducha, należy dać sobie spokój z brzuszkami i kulaniem piłki lekarskiej po domu i zacząć uprawiać sporty zagraniczne, takie jak kajt, jogging, joga, surfing, pilates, fitness, parkour. Dzięki temu nasz duch będzie uprzejmy, pachnący i zawsze chętnie pożyczy kasę.
Dlatego też zabrałem się za running, z czasem dokładając trochę strechingu, nieco home workoutu, a ostatnio również climbing...

Halt!!! Ilość makaronizmów w tym poście przekroczyła dopuszczalny limit. Wszystko brzmi trochę młodzieżowo, nowocześnie i specjalistycznie, aż prawie mi się ulało. Trochę mnie to obrzydziło, tak jak Ciebie ten pozytywny entuzjazm propagatorów zdrowego trybu życia. Coś w ten deseń: "Nażarłeś się szczęścia, to teraz rzygaj", parafrazując stronę na FB.